Długi weekend przeminął pod znakiem czaszki i trybów, krwi i niskiego buczenia piły mechanicznej.

Image Hosted by ImageShack.us

Znawcy po kilku szczegółach zauważą, że Kuba grał Marcusem. Taki przywilej właściciela konsoli.

Gears Of War 2 pożarliśmy w trybie co-op na przestrzeni trzech dni i muszę przyznać, że z ciastem i szklanką coli w ręku było to doświadczenie wielce pamiętne. Gra jest szybka, treściwa, pomysłowa, epicka i z jajem. Sprawne przeładowanie Lancera nigdy jeszcze nie było tak satysfakcjonujące, a rozmiary niektórych przeciwników wpędzają w kompleksy nawet Shadow Of The Colossus.

Graficznie gra jest mocno oczyszczona w stosunku do części pierwszej. Od razu rzuca się w oczy brak dodatkowej warstwy brudu i zużycia na wszystkich elementach, zupełnie jakby twórcy zrezygnowali z jakiegoś filtra. Jest też bardziej kolorowo- nie ma kucyków pony, ale w generalnym odbiorze gra jest wyraźniejsza, a przeciwnicy dostali wyraźne czerwone akcenty, których albo w pierwszej części nie było, albo nie były tak zauważalne.
Wszystkie te zabiegi sugerują, że twórcy wzięli sobie do serca krytykę wizualnej strony gry i dołożyli starań, żebyśmy nie musieli odróżniać jednej szarej, poszarpanej plamy od drugiej. I chociaż pierwsze wrażenie jest IMO nieco plastikowe, to po godzinie gry zacząłem doceniać śliczne, dokładne teksturki i epickie, spektakularne i cudne cut-scenki (finał zrywa czapki z głów).

Pierwsze GEARS zaskakiwały nowymi i starymi, ale dobrze zaimplementowanymi pomysłami na rozgrywkę- system osłon, levele z pojazdami, zamiana zwykłego przeładowania broni w minigierkę samą w sobie.
Druga część to próba przebicia tego wszystkiego i jak dla mnie udana z naddatkiem. Jazda na Brumaku to czysta, nieskrępowana radość, a ucieczka przez jaskinie i lasy na latających stworach z mackami pod ciężkim ostrzałem i z masakryczną prędkością to jeden z momentów gry, w których chce się skakać na fotelu.

Grę skończyliśmy na poziomie Hardcore. Był wystarczająco łatwy, żeby bardziej wymagających momentów nie powtarzać więcej niż klika razy;  wystarczająco trudny, żeby zmusić nas do mocnej koncentracji.
Zawsze na następny raz zostaje odblokowany właśnie Insane :).

Nie byłem w domu wystarczająco długo, żeby przetestować specjalne tryby sieciowe (jak sławiony Horde). Pozostaje to do nadrobienia, bo są wytykane jako mocniejsze elementy gry.

Gearsy gorąco polecam, obie części. Żadna nie jest wyraźnie lepsza, jedynka jest bardziej spójna i zrozumiała, dwójka jest napakowana pomysłami i czystą, skoncentrowaną frajdą.